Swego czasu, a było to podczas letnich upałów, interesowała mnie człowiecza mózgu elastyczność i inne rzeczy. I taki sen miałem w jedną noc letnią: jak w strudze księżycowego światła przechadzają się nie procurator Judei i Ha Nocri … tylko ni mniej nie więcej Karol Wojtyła i Saddam Husajn. Oboje w jasnoniebieskich koszulach rozpiętych pod szyją, rozmawiają.Co oni ze sobą…? Z jakiej racji!? – zastanawiałem się rano.[…] wszystko ich różniło, byli jak biel i czerń, pozytyw i negatyw. Co by tu z tym zrobić? – myślałem dalej. Sen ewidentnie mój – nie mam się go co wypierać. […]W międzyczasie rozmyślałem – jak to jest w naszych czasach ze „znanością”. Wielu ludzi przecież „znamy” nie znając ich wcale. I zauważcie jaka ta znajomość jest familiarna – oglądamy zdjęcia, filmy z człowiekiem, któregośmy na oczy nie widzieli. Zaludniliśmy nasze imaginarium setkami wirtualnych twarzy, gestów. Rozpoznajemy bezbłędnie twarze nieżyjących aktorów, polityków jakby byli naszą najbliższą rodziną. Ikony czasu. […] Gdyby wyczyścić atrybuty – mundury, kostiumy, nakrycia głowy… ha! To mój sen znowu – w tych koszulach.
A jako że Ryszard Kapuściński powiedział, że jesteśmy braćmi i siostrami, a więc tworzymy rodzinę czy chcemy czy nie – oto nasz album rodzinny. Niektórych wujków, ciocie, kuzynów pociotków itd lubię, innych mniej, lub w ogóle – jak to w rodzinie. Ale nie zamierzam się ich wypierać.
Urodził się i wciąż żyje. Zajmuje się rozpalaniem ognia w zimie, liczeniem oddechów przed snem,
spoglądaniem przez mały otwór w specjalnym przyrządzie służącym do utrwalania zobaczeń i naciskaniem guziczka w dziwnych momentach. Chodzi na spacer do lasu z psami: starym Wilkiem, histeryczną Pudlicą i wesołym Marcelem. Dzieli słowa i stół mniej więcej na pół z jednoskrzydłą Alae.
Niekiedy widzi intensywnie i prawdziwie jak mu się zdaje, częściej jednak – niepotrzebne, miałkie ekrany. Dobrze wspomina sad przy szkole i pochyłą gruszę, gorzej szkołę, potem równie źle inne szkoły, studia na różnych kierunkach już lepiej, najlepiej macierzystą ASP w mieście Gdańsk, która prawie dorównała dawnemu sadowi przy szkole.
Czasami wyjeżdża żeby na wielkich ścianach w dużych budynkach nakładać powoli kolorowe, wilgotne masy zastygające w kilkanaście godzin, by potem w nich z precyzyjną uwagą skrobać i odsłaniać to co zasłonięte.
Kiedy zgromadzi odpowiednią ilość równo przyciętych prostokątnych papierków ze stalodrukami, wsiada do samolotu aby po paru godzinach znaleźć się wśród innych zapachów, temperatur, spojrzeń, dźwięków i zobaczeń, które rejestruje za pomocą wspomnianego wyżej przyrządu. Czasami coś zapisuje i taki moment właśnie jest teraz.
Kto taki? Artur Wyszecki.